wtorek, 17 marca 2015

Prawa Murphy'ego, czyli pomysły na teksty

Nie wiem, jak to się dzieje, że pomysły na teksty, kampanie marketingowe lub inne działania "około biznesowe" przychodzą mi w miejscach, gdzie nie jestem wstanie ich zanotować. Najczęściej  jak leżę w wannie, jadę samochodem (prowadząc oczywiście) lub jestem na spacerze z psem.

"nie utopić telefonu, nie utopić!" 

To wcale nie jest śmieszne. Ostatnio złapałam się na tym, że jak nie mogę zebrać myśli i nachodzi mnie całkowita pustka twórcza kombinuję, jak wygospodarować trochę czasu, by .... zażyć kąpieli. 

Nie wiem, czy delikatny, mydlany zapach płynu tak mnie relaksuje czy też sama gorąca woda ma taki zbawienny wpływ na mój umysł? Tak czy inaczej, jeśli to możliwe nalewam wodę do wanny i moczę się tak długo, dopóki szare komórki nie zaczną znowu pracować. I jak już jakaś myśl genialna zastuka do umysłu, wyskakuję z tej wanny jak oparzona, by zanotować. Nawet kupiłam sobie tablicę do pisania, popularnie zwaną flipchartem. Do tego oczywiście zestaw kolorowych mazaków. Żółty jest mało widoczny, nie polecam.

Do samochodu zabieram podkładkę z kartkami. Długopisy dwa - gdyby jeden spadł z siedzenia pasażera w miejsce niedostępne. Na czerwonym świetle - notuję, w korku - notuję, na obwodnicy - jadę wolno prawym pasem, bo notuję. Nie zawsze oczywiście, ale jak tylko coś do łba wpadnie genialnego.

W torebce mam mały notatnik i zestaw długopisów (jakoś zawsze trudno mi je wygrzebać). Ciężka ta moja torebka niemiłosiernie.

Na biurku ze dwadzieścia małych karteczek. Raz na jakiś czas robię z nimi porządek, czyli przepisuję na flipcharta. Karteczki do śmietnika.

Sama się z tego w duchu śmieję. Wpadłam już na pomysł, że moje myśli będę sobie nagrywała. Aplikacja "dyktafon" i już. Tyle, że moje pierwsze próby rejestracji spaliły na panewce, gdy zadzwonił telefon. Powiem Wam, że no nie da się nagrywać w telefonie złotych myśli i jednocześnie rozmawiać przez tegoż o dupie Maryni. Albo jedno, albo drugie. Pomysł z dyktafonem upadł.

Na spacer z psem zabieram zawsze telefon. W nim mam notatnik i rysik i mogę sobie zanotować, pod warunkiem, że nie pada. Jak płacze niebo to i ja płaczę, bo z notatek nici, a oczywiście wtedy te złote mnie nachodzą. No pech po prostu.

Nie byłoby problemu, gdybym miała genialną pamięć, ale jako że zazwyczaj przelatuje przez moją głowę od razu tabun myśli, to niezanotowane giną w otchłani niepamięci. A mimo, że takie niepozorne zasługują na uwagę. I szkoda mi ich i czasem szukam w głowie "o czym to ja wtedy....?". Nic. Pustka. Wanna?

Tak to jest z tym pisaniem. Teraz znalazłam inna metodę, żeby ograniczyć ilość karteczek. Metoda skuteczna, pod warunkiem, że jestem w domu. Od razu zaczynam pisać post. Czasem bez tytułu, ale kilka słów, żeby móc do niego wrócić. Tak jak z tym tekstem. Rano wylazłam z wanny  i biegusiem do komputera. Pierwsze dwa zdania - "Zapisz". W trakcie dnia lub wieczorem kończę, zdjęcie i magiczny przycisk "Opublikuj".  

Dzisiaj też mi wpadło coś do głowy, oczywiście wtedy, gdy leżałam w wannie i próbowałam nie utopić telefonu robiąc powyższe zdjęcie, ale to temat na inny post.

niedziela, 15 marca 2015

Jak opiekować się starszym psem, czyli wiek seniora.

Był małą, puchata kuleczką, o lśniącym futerku, skorą do psot. Odważniak. Wtykał nos w każdy kąt. Nie straszne były mu schody, ani inne przeszkody. Wszędzie go było pełno.
Minęło trzynaście lat. Teraz leży obok mnie. Śpi, wtulony w moje nogi. Bielmo na oczach, siwa broda i czoło. Im starszy, tym bardziej go kocham. Każdego dnia uczy mnie cierpliwości, tolerancji i empatii.

Wiek seniora ma swoje prawa, ale jak się opiekować starszym psem?

Kiedy pojawia się w naszym domu pies, zazwyczaj jest to szczeniak lub pies młody, w sile wieku. Niewiele osób przygarnia stare, schorowane, zniedołężniałe lub kalekie psisko. Dlatego zanim podejmiecie decyzję o zamieszkaniu z czworonogiem, warto wiedzieć co Was czeka. 

Odpowiedzialny opiekun, to przede wszystkim przyjaciel, który zapewni psu także godną emeryturę, bo zwierzę nie jest zabawką. Łatwiej być opiekunem psa młodego o niespożytej energii, trudniej zrozumieć prawa wieku starszego, szczególnie, gdy sami jesteśmy młodzi, zabiegani, gdy nie doskwiera nam ból pleców i stawów.

Organizm psa starzeje się podobnie jak człowieka, tylko w szybszym tempie.  Co się zmienia w wyglądzie naszego podopiecznego i w jego zachowaniu?

Sierść: Włos matowieje i z braku melaniny traci pigment. Psiak zaczyna siwieć. To pierwszy objaw, że mamy do czynienia z dojrzałym psem. Włos zaczyna być bardziej kruchy i mniej odporny na niesprzyjające warunki atmosferyczne. Podszerstek nie jest już tak obfity. 

! Ważne: Należy zastanowić się nad zmianą szczotki do czesania. Zalecam raczej szczotki z włosa naturalnego z rozczesywaczem niż twarde druciane. Przy pielęgnacji należy uważać, by nie poranić skóry psa, ponieważ ... 

Skóra: Z wiekiem skóra traci swoją elastyczność i sprężystość. Zaczynają pojawiać się pieprzyki, narośla i guzy podskórne. 

Ważne: Nie należy ich bagatelizować. Lepiej dmuchać na zimne i skonsultować się z lekarzem weterynarii. Psy też chorują na nowotwory, a te wcześniej wykryte da się leczyć i tym samym przedłużyć życie Waszemu podopiecznemu. 

Wzrok: Pada na wzrok. 

Ważne: Nie należy robić rewolucji w mieszkaniu i przestawiać mebli, by ułatwić życie psu. Tym możemy tylko zaszkodzić. Pamiętajmy, że jeszcze niedawno nasz psiak doskonale widział, gdzie stoi szafka i ma to zakodowane w pamięci. Dokładnie wie jak się poruszać, by nie zrobić sobie krzywdy. Kiedy zauważymy zmętnienie oka i lekkie bielmo, warto skonsultować się z lekarzem, który dobierze kropelki na zaćmę. Nie uratują już wzroku, ale na pewno przedłużą proces jego całkowitej utraty.

Słuch: Niestety na słuch też się "rzuca". 

Ważne: Oczywiście musimy odróżnić głuchotę nabytą od tej "słyszę, kiedy chcę". Jeśli nie jesteśmy pewni - konsultacja weterynaryjna. Niektóre psy są bardziej podatne na problemy ze słuchem, inne mniej. Także psy, które w młodości cierpiały na zapalenie ucha mogą być wcześniej narażone na starczą głuchotę.

   
Utrata wzorku czy słuchu nie koniecznie musi iść w parze. Jeśli jednak zauważymy, że już zaczynają się problemy z jednym z organów wyprowadzamy psa na spacer na smyczy. Najlepiej automatycznej, żeby psiak miał dużą swobodę ruchu. Chodzi o jego bezpieczeństwo. Macie wtedy kontrolę nad podopiecznym, a z doświadczenia powiem Wam, że i pies czuje się bezpieczniej, szczególnie w trakcie wieczornych spacerów. 

Stawy: Psy większe, ciężkie zaczynają mieć poważne problemy ze stawami. Objawia się to najczęściej w sposobie spania, wstawania i ogólnego poruszania się.  Nasz pupil przestaje być "skoczny", jak dawniej, coraz trudniej mu się podnieść, czasem zaczyna też powłóczyć tylnymi łapami lub chodzi na "sztywnych łapach".  

Ważne: Trzymamy dietę psa, gdyż pies otyły będzie bardziej narażony na ból stawów. Warto też zainwestować w psie skarpetki antypoślizgowe do domu, szczególnie jeśli mamy śliskie powierzchnie (panele, płytki). A w ostateczności - dywaniki, szczególnie na trasie posłanie - miski. W przypadku powłóczenia łapami warto także zakładać psu buty, ale obszyte gumą, która zabezpieczy pazury przed intensywnym ścieraniem. I oczywiście suplementy diety wzmacniające stawy. Tych na rynku jest pod dostatkiem, ale pamiętajmy, że konsultujemy lek z lekarzem weterynarii, a nie obserwacją reklam telewizyjnych z cyklu "lek na stawy".

Serce: Już nie bije tak silnie. 

Ważne: Zdecydowanie ograniczamy intensywność spacerów. Psiak szybciej się męczy i dla staruszka długie wycieczki rowerowe, albo aport do upadłego to zabójstwo. Nasz pupil prędzej dostanie zawału niż nas opuści, więc to my musimy być mądrzejsi i dozować spacerowe atrakcje. 

Nerki: Nie filtrują już tak dobrze.

Ważne: Może się zdarzyć, że na podłodze znajdziemy mokrą plamę. Jeśli wcześniej się to nie zdarzało, znak, że albo pies nam choruje, albo wkroczyliśmy w wiek seniora. Starszy pies potrzebuje częściej "korzystać z toalety", więc teraz czekają nas krótsze, ale częstsze spacerki. Czasem zdarza się także u psa demencja starcza i pies po prostu zapomina poinformować nas o swoich fizjologicznych potrzebach. Wtedy pozostaje nam tylko sprzątać, a kochać dalej.

Wątroba i hormony: Wątroba zaczyna gorzej pracować, a spełnia w organizmie różne funkcje. Między inny innymi odpowiada za termoregulację organizmu, więc pies może zacząć nagle marznąć lub mieć uderzenia fal gorąca. To taki etap, jak u kobiet menopauza. Wątroba odpowiada też za poziom cukru we krwi. 

! Ważne: W chłodne, jesienne dni, a szczególnie zimą ograniczamy długość spacerów. Przeziębienie lub zapalenie płuc u psa w podeszłym wieku może być bardzo niebezpieczne. Warto też rozważyć zakup ubranka. Raz na jakiś czas robimy też badania, czy nasz pupil na stare lata nie stał się cukrzykiem, bo jeśli tak musimy zapewnić mu odpowiednią dietę. 

Zęby: Zmienia się stan uzębienia. Ścierają się siekacze, potem wypadają pierwsze przedtrzonowce. Uścisk szczęki jest coraz słabszy. 

! Ważne: Całe życie dbamy o zęby psa. Regularnie je czyścimy (sami lub u lekarza) i podajemy psiakowi odpowiednie gryzaki, które ścierać będą kamień nazębny. Jeśli zaś nasze psy zaczynają "seplenić" szczekając, bo braki w uzębieniu są zauważalne gołym okiem pomyślmy o namaczaniu karmy suchej lub przejdźmy na karmę mokrą. Jeśli zauważycie, że gryzienie sprawia pupilowi ból czasem niezbędna jest wizyta u lekarza weterynarii, który pod narkozą usunie ognisko zapalne.  I jeszcze jedno. Zabawy w przeciąganie czy inne "szarpaczki"  wykonujemy ... delikatniej. Niech pies częściej wygrywa.

Żywienie: Zmieniamy sposób żywienia. Jeśli nie ma zastrzeżeń co do specjalistycznej diety (np. wspomniana wcześniej cukrzyca) przeanalizujmy skład karmy jaki do tej pory podawaliśmy. Pies starszy nie potrzebuje już wysokoenergetycznej karmy, ale białko powinno być wysokiej strawności i wartości. U starych psów nie należy także obniżać stężenia węglowodanów, które są łatwym źródłem energii. Dodatkowo bardzo istotnym w diecie seniora jest dostarczenie nienasyconych kwasów tłuszczowych (dieta rybna, olej rybny, olej lniany, algi morskie), które odpowiadają za prawidłowe funkcje mózgu. I teraz najważniejsza sprawa. Przemiana materii jest spowolniona, dlatego posiłki dzielimy na 2 - 3 porcje. 

! Ważne: Nasz emeryt może wykazywać objawy choroby Alzhaimera, czyli zapomina, że przed momentem zjadł. Trudno odchudzać psa starego, dlatego uważamy na przekarmianie - podajemy posiłki częściej, ale w mniejszej ilości. I choć największy przyjaciel psa - lodówka kusi niezmiernie, karmimy z głową. Nadwaga powoduje osłabienie kręgosłupa, stawów i otłuszczenie wątroby, a nie chcemy, żeby nasz przyjaciel cierpiał. 

Zapachy: Z pyska i z pod ogona wydobywają się czasami takie zapachy, że umarłego z grobu by podniosły. Niestety, na starość wiotczeją mięśnie i nasze czworonogi nie zawsze panują nad "wiatrami". Nie ukrywam, że bawi mnie to, jak puszczony "figielek' jest tak głośny, że pies podskakuje ze strachu na cztery łapy (mimo problemów ze stawami) i opuszcza tak na wszelki wypadek miejsce wypoczynku, bo tu coś mu strzela pod ogonem. 

! Ważne: Po pierwsze - kontrolujemy stan uzębienia, po drugie zastanawiamy się nad zmianą diety. 

Odpoczynek: Nasz senior coraz rzadziej ma ochotę na zabawę lub jest ona zdecydowanie krótsza. Bardzo często potrzebuje większej dawki snu. Uszanujmy to. Młode psy bardzo szybko się regenerują (czasem wystarczy 15 minut), starsze potrzebują godzin. Także pozycja snu u seniorów zmienia się. Młody pies jest gibki i śpi właściwie w każdej pozycji. Senior (szczególnie z nadwagą) nie wykonuje wygibasów i poleguje najczęściej na jednym, albo drugim boku. Zdarza mu się także intensywniej chrapać. Nadal jednak w głębokim śnie potrafią biegać, mruczeć, popiskiwać i poszczekiwać. 

! Ważne: Jeśli usłyszycie takie dźwięki, warto delikatnie psa obudzić lub czasem tylko pogłaskać. Może śni mu się jakaś okropność, a Wasz dotyk działa przecież jak balsam. Tak, uważam, że psy mają sny.

Lękliwość: Nasz pupil na starość może stać się zdecydowanie bardziej lękliwy. Szczególnie możemy to zaobserwować, gdy traci wzrok. Lęki nasilają się w okresie sylwestrowym lub w trakcie burzy. Huk przeraża szczególnie, gdy się niedowidzi skąd przychodzi.

! Ważne: Nie rozczulajmy się wtedy nad psem i nie uspakajajmy go nadmiernie. Najlepsza metodą jest pokazanie, że my się nie boimy, czyli ignorujemy wystrzały czy inne, głośne zjawiska atmosferyczne. Możemy także, ale tylko i zawsze pod kontrolą lekarza weterynarii, podać psu środki uspokajające. Nie zostawiajmy także starego psa w obcym miejscu, ponieważ wzmożymy jego lęki. Jeśli musimy wyjechać zostawmy psa pod opieką w domu lub hotelu, który już zna. Pamiętajmy - starość boi się samotności. 

Drażliwość: Emeryci potrzebują więcej spokoju. Chodząca na czterech łapach nasza "oaza cierpliwości", może nagle warknąć na szczeniaka lub młodego psa. Dzieje się to z dwóch powodów. Straszy pies jest po prostu bardziej drażliwy, bo denerwują go młode, skaczące przed nim czworonogi, kiedy on nie ma już tych sił co kiedyś oraz niedowidzi i niedosłyszy. Drugi powód - jest to po prostu forma obrony. Lepiej warknąć i pokazać na wstępie "Jestem starszy, doświadczony, nie dokazuj młody" niż pozbierać stare kości po upadku w zabawie. Dotyczy to także kontaktu z małymi dziećmi. 

! Ważne: Po pierwsze wychodzimy na spacer z psem na smyczy. Po drugie, owszem dajemy się przywitać, ale bądźmy uważniejsi i chrońmy naszego emeryta. Czasem lepiej nadłożyć drogi i obejść dużego, młodego psa niż doprowadzać do konfliktu, w którym nasz pupil ma mniejsze szanse. Dzieciom jeśli się da (w zależności od wieku) należy wytłumaczyć, dlaczego nasz pies potrzebuje więcej spokoju. Jeśli się nie da wytłumaczyć, należy zwracać baczniejszą uwagę na kontakty dziecko - stary pies. 

Emerytom na czterech łapach nie w głowie już są szaleństwa i gonitwy za nieznanym. Choć wczesna jesień jest ... kolorowa. I raz jest lepszy, a raz gorszy dzień. Nie zdziwcie się więc nowymi psotami, które zafundują Wam wasi podopieczni. 

I tak na koniec... kochajcie nawet, gdy stare i chore. Nie odrzucajcie ich tylko dlatego, że są mało ruchliwe, zniedołężniałe, śmierdzi im z pyska i wypadają zęby i sierść. One całe życie poświęciły Wam - okazując miłość, szacunek i przywiązanie. 
Im już nie zostało wiele czasu. Uczcie się od nich tolerancji, empatii, cierpliwości. Zapewnijcie im godną starość, pełną miłości tak wielkiej jak ich serce.




      

sobota, 14 marca 2015

Blog - to wcale nie jest proste, jak nie znasz html

Namawiana przez znajomych i rodzinę, że lekkie pióro, że fajnie się czyta co napiszę podjęłam decyzję - ok, będę pisała bloga. Zaczęłam wszystko układać sobie w głowie, a na kartce spisywałam hasłowo o czym ma być, tytuły, nazwy działów etc. Od pomysłu (decyzji) do realizacji jest jednak pewna droga do przebycia.

Pierwsze pytanie - gdzie pisać ?
Zaczęłam przeglądać różne fora. Jedni, że wordpress, inni onet, gazeta, blogger googla etc. No obłęd jakiś. Na kodach html się nie znam, więc postanowiłam wybrać coś prostego. Padło na bloggera. Adres może niezbyt krótki blogspot.com, ale co tam. Podobno najbardziej intuicyjny i nawet blondynka (nie obrażając blondynek) poradzi sobie z szablonami.

Nazwa. Ha! Wcale nie było łatwo, bo te, które zaświtały mi w głowie były zajęte. No żesz! Pół dnia siedziałam przed komputerem i wymyślałam. Co wpisałam - zajęte. I w końcu, zrezygnowana wpisałam balbinapisze. Dlaczego Balbina? Fajne, pozytywne imię,  które mało co, nie byłoby moim. W ostateczności rodzice obdarowali mnie Magdaleną, ale to oczywiście też było zajęte na bloggerze.

Dobra. Mam swój blog Balbina pisze. Teraz trzeba wybrać szablon. Uwielbiam prostotę i przejrzystość, dlatego wybrałam najprostszy z prostych. Biała kartka, czarny tekst. Tylko siadać i pisać. Ale ja lubię, żeby wszystko było pięknie ułożone. Czcionka ładna, czytelna, spójna, tematyka pogrupowana. I się zaczęło.


Logo. Kurczę, nie mam pomysłu na logo. Nie wiem jak zrobić. Na razie więc wpisuję sam tekst ładną czcionką. Do loga będę musiała wrócić. Koniecznie.


Pogrupowanie tekstów. Na pewno dużo będzie artykułów dotyczących zwierząt, bo będę je przenosiła z firmowej strony. Tak więc dział - Cztery łapy. Obserwacje z życia codziennego i inne przemyślenia kobiety 40+ - Obserwacje. Wydarzenia, w których zdarza mi się uczestniczyć, czyli akademie na cześć, wystawy, targi, teatr, kino - wrzucę w Wydarzenia. Są takie miejsca, do których wracam ciałem lub duchem, lub chciałabym zobaczyć, poczuć, dotknąć, skosztować - Moje miejsca. Przydałby się także kontakt i współpraca, bo a nuż ktoś doceni moją kreatywność i pióro. Aż pięknie to sobie wymyśliłam! Teraz tylko muszę przenieść z kartki na bloga.

I ups! "Huston, mamy problem". Sądziłam, że te kategorie to STRONY. Napisze parę tekstów i po najechaniu i kliknięciu na dany dział, mój wysiłek twórczy wyświetli się. Nie. Nie tak prosto. Nazwałam strony, umieściłam w układzie szablonu. napisałam teksty. Podgląd, klik - pusto. Oszszzz w mordeczkę! Kasacja.

Zaczęłam szperać w internecie. Ok. Już wiem, hurra! Każdemu tekstowi muszę nadać ETYKIETĘ. To nadałam. Teraz etykiety muszę umieścić w szablonie. Prossszę! Zaraz, ale chcę, żeby ułożone były kolejności od lewej: Cztery łapy, Obserwacje, Moje miejsca, Wydarzenia, Kontakt i współpraca. Ta cholera układa mi alfabetycznie! Mało tego nie napisałam jeszcze żadnego tekstu z etykietą moje miejsca, to nie mogę jej nadać, nie mówiąc już o wyświetleniu.

Ręce opadają. Czy to znaczy, że najpierw muszę napisać teksty, a potem formatować mojego bloga? Nie poddam się. Co z tego, że jest godz. 1.30 w nocy i oczy mgłą zachodzą. Rozgryzę cię cholero jedna, pomyślałam. To w końcu nie może być trudne. Blogi piszą dzieci, dorośli i seniorzy (chyba). Ja nie dam rady? Szperam więc dalej w tym internecie szukając pomocy mądrzejszych i bardziej doświadczonych ode mnie. Jest! Rozwijane menu. Nie trzeba znać się na kodach html. Rewelacja, coś dla mnie. Krok po kroku, wszystko ustawiłam, nawet sobie kolorki pozmieniałam. No myślę sobie - cudo, miodzio, pychotka, pięknie będzie. Wprowadziłam, opublikowałam, klikam w te moje Cztery łapy i .... AAAAAAAAA! Pusto.

Skasowałam moje rozwijane menu. Druga w nocy. Nie napiszę słów, które wymawiałam, bo aż wstyd się przyznać do takich inwektyw. Walczę dalej. Znalazłam kolejną poradę - Kontakt i współpraca powinna być stroną statyczną, czyli jednak STRONĄ. Ok. Zmieniam. Nadaję nazwę stronie. Przenoszę tekst, który początkowo był postem z etykietą "kontakt i współpraca". 


Podgląd na bloga. Zaraz, zaraz, a dlaczego moje teksty są pisane różną czcionką? No nie. Zostawiam więc etykiety, strony, menu i inne działy. Szukam czcionki. Godz. 2.30. Mam to w nosie. Idę spać.


Budzę się o godz. 6.30 z myślą "Blog, menu, etykiety, czcionki". Odpalam komputer. Kawa parzy się w ekspresie. Nowy dzień, umysł co prawda lekko otępiony z niewyspania, ale co tam. Dzisiaj się uda. O godz. 10.00 postanowiłam, że nie zabiję mojej kreatywności durnymi szablonami i sprawami technicznymi. Trudno, nie potrafię, poproszę w poniedziałek o pomoc specjalistę. Niech grzebie w tych kodach html. Ja odpadam. Ja piszę.

Mój blog będzie śliczny. Jeszcze nie dzisiaj, ale będzie. Tak postanowiłam. Tylko, jeśli ktoś mi powie, że pisanie bloga to dziecinnie łatwe - to powiem tak. Pisanie tak, jeśli się to lubi, ale prowadzenie, czyli formatowanie - jeśli nie znasz kodu html jest straszne. Oczywiście pod warunkiem, że zwracasz uwagę nie tylko na treść, ale i wygląd.

piątek, 13 marca 2015

Zła dziewczynka, zła. Mandat za 50 zł.

Było tak. Zimno było. Jechałam sobie obwodnicą południową Warszawy. Jechałam wolno, gdyż w głowie kłębiły mi się myśli różne. Paliłam sobie papieroska. Tak, wiem okropny nałóg. Trafię za to do piekła. Jechałam, słuchałam muzyki, paliłam w tym samochodzie, bo daje mi to poczucie zadowolenia, wolności, komfortu. Nazwijcie, jak chcecie. Cienki papierosek, co ma zwyczaj przygasać, jak się nie zaciągniesz. No i skończył się skubany. I starym zwyczajem, jak mi przygasł był, zrobiłam rzecz haniebną. Wyrzuciłam tego peta przez uchylone okno. Tak, nie powinnam tego czynić. Wstydzę się bardzo do dzisiejszego dnia.

Za mną sunął po cichu granatowy Passat. Polował. Teraz to wiem. Ja jechałam wolno, bo nigdzie mi się nie śpieszyło. A Passat za mną się chował (gdyż jechałam dużo większym i wyższym samochodem niż rzeczony). I wyobraźcie sobie, że jak ja tego papieroska myk za okno, to Passat się ożywił. Jak mi nie zacznie kogutami mrugać, dyskoteka taka, że hoho. Zjechałam na pobocze, zatrzymałam się i czekam.

Pan Władza czapkę białą założył, bo w końcu służbową interwencję podjął. Kamizelkę odblaskową też, co by mu ktoś kupra nie przejechał i zdecydowanym krokiem zbliżył się do mnie. Nie mogę powiedzieć, dzień dobry powiedział, przedstawił się „Starszy aspirant jakiśtam” (wiem, jak się nazywa, bom sobie zapisała, ale ochrona danych osobowych, etc, więc wiem, ale nie powiem). I zaczyna do mnie w te słowa „Czy w domu też Pani rzuca pety na dywan?” A ja głupia, zamiast powiedzieć „Zawsze!”, zgodnie z prawdą odpowiedziałam krótko „Nie”. I się zaczęło. Dokumenty do kontroli. Za w/w wykroczenie czyn karalny, mandat 50 zł, czy przyjmuję, czy sprawę kierujemy do sądu? A mnie zaskoczył tymi pytaniami. Dokumenty zabrał i poszedł wypełnić kwitki. Długo je wypełniał. Może długopis mu się wypisał, a może czynność to trudna dla Starszego Aspiranta. Tak czy inaczej po 20 minutach z kwitami przyszedł i kazał podpisać przyjęcie mandatu.

I dlaczego Wam nudzę tą historią. Kiedy tak czekałam w samochodzie, moje szare komórki przestawiły się z myślenia co ugotować na obiad, na myślenie, że coś tu jednak jest chyba nie do końca fair.

Kiedyś, za ten haniebny czyn, pan Policjant upomniałby mnie, że tak czynić nie należy, nawet może i notatkę służbową by napisał, że w dniu takim to a takim upomniał obywatelkę Balbinę, za śmiecenie w miejscu publicznym. A teraz proszę, w jakim praworządnym kraju żyjemy. Od razu płać człowiecze za swe błędy. Płać i ciesz się, że taryfa ulgowa. I jak tak sobie siedziałam i czekałam na karę w wysokości 50 zł, to krew się we mnie burzyła. Czy Policjanci wyrabiają jakąś normę, który więcej mandatów wystawi? To cholery jasnej, przecież to my, obywatele ich utrzymujemy. To z naszych podatków dostają pensje, premie i nagrody. Gdybym wyrzuciła przez okno z jadącego samochodu butelkę lub inną rzecz, która mogłaby spowodować zagrożenie życia lub zdrowia w ruchu lądowym, to absolutnie ten mandat mi by się należał. Ale za to? Zgaszony, mały kawałek papieru? To jest nic innego jak drenowanie kieszeni podatników. Okazja, by pokazać kto rządzi. Mam władzę i nie zawaham się jej użyć! Płacić! Płacić! Płacić!

I tak oto te myśli wzburzone doprowadziły do wyrażenia ich głośno, jak tylko w białej czapce stanął przy mnie z kwitkiem. A jak już wsiadł w granatowego Passata i ruszył w pościg za szybciej jadącym, niż ograniczenie prędkości pozwalało, to nie Starszy Aspirant wysiadł karać i mandat wystawiać, a „Smerfetka” Aspirantka. Zakładam możliwości dwie: albo Starszego zdenerwowałam na tyle, że ochłonąć musiał, albo Aspirantka miała za mało wystawionych mandatów do wykonania normy. 

Jaka smycz dla psa - automatyczna czy zwykła?

Odpowiedzialny opiekun czworonoga ma jedną i drugą. A najlepiej, żeby posiadał przynajmniej jedną klasyczną, jedną automatyczną, a mając szczeniaka, także treningową. Nie, to nie żart. Dlaczego?

Zacznę ten mini poradnik od ... pierwszego kontaktu ze smyczą, a dokładnie z obrożą.
W naszym domu pojawia się szczeniak. Zazwyczaj, jeśli bierzemy go z hodowli, jest przed końcowymi szczepieniami, czyli nie wychodzi jeszcze na spacery. I naukę oswajania ze smyczą zaczynamy już w domu. Zakładamy obrożę. Pierwszy raz jest dosyć łatwy, ale jeśli mamy do czynienia z psem alfa, to kolejna próba wygląda najczęściej jak złapanie piórka w rękawicach bokserskich przy szalejącym huraganie. Za nic nasz pupil nie da sobie założyć pętli na szyję. Nie poddajemy się do momentu, gdy ocierając pot z czoła ogarniemy w końcu temat obroży. Gratulacje.

Teraz do założonej obroży przypinamy smycz. Smycz zwykłą - najlepiej nylonową, nie skórzaną, absolutnie nie automatyczną. Po pierwsze psiak za wszelką cenę będzie chciał spróbować jak smakuje to coś co mu zwisa u szyi, po drugie będzie chciał uwolnić się od dominującego opiekuna. A ząbki szczeniaczka są jak brzytwa. Tak więc smycz nie może smakować (dlatego wykluczamy skórzaną) i nie może być zbyt łatwa do przegryzienia (automatyczna). 

Po przypięciu smyczy i próbie prowadzenia może nastąpić bunt poruszania się. "Dalej nie pójdę, tak będę siedział! I co mi zrobisz?". I po raz kolejny nie poddajemy się. Czego na pewno nie robimy? Nie bierzemy psa na ręce, bo pokazujemy mu, że to jednak on rządzi. I mimo, że tak być może (w naszych sercach), nie okazujemy słabości. To przecież my jesteśmy przewodnikiem. W takim przypadku należy skierować uwagę psa na inne aspekty życia niż zwisający kawałek nylonu. Bardzo dobrym rozwiązaniem jest zabawka lub smakołyk, za którym maluch będzie podążał, oczywiście prowadzony na smyczy. Kiedy nasze kochane maleństwo zrozumie, że spacerowanie wiąże się z tak smakowitym argumentem przekonywującym, możemy odetchnąć z ulgą. Na chwilę oczywiście. Nie łudźcie się, że tak szybko czworonóg się podda. Będzie jeszcze parę razy próbował uwolnić się od smyczy.  

I podstawowa zasada - nie pozwalamy podgryzać smyczy, nawet jeśli Was to bawi. Do zabawy w przeciąganie służą specjalne zabawki. Smycz jest pasem bezpieczeństwa dla psa. To przedłużenie Waszej ręki. 

Kiedy nasz przyjaciel zrozumie relację opiekun - smycz - ja (czyli pies) zaczynamy prawdziwą naukę.  I wtedy najbardziej przyda nam się  nylonowa, długa 10-cio metrowa smycz treningowa. Idealna na pierwsze spacery. Zawsze łączcie naukę z zabawą. To ma być przyjemność i dla psa, i dla Was. Uczcie go podstawowych komend, które uchronią go przed niebezpieczeństwami (np. "stój" - bardzo przydatna przy nadjeżdżającym samochodzie). Długa smycz treningowa pozwoli na zwiększanie odległości między Wami a czworonogiem, jednocześnie zachowując kontrolę nad psem. 

Na smyczy automatycznej nauka jest trudniejsza i mniej wygodna. I jeszcze jedno - warto być konsekwentnym w nauce, bo jeśli na końcu smyczy jest 4 kg york, to prowadzenie takiego psa na smyczy może być co najwyżej męczące. Jeśli jednak  jest to 30 kg amstaff, to uwierzcie, może być bardzo bolesne, gdy pies pogna przodem, a Wy własnym ciałem będziecie froterować chodnik. Dlatego tak ważne jest, by pies zrozumiał, że to Wy prowadzicie psa na spacerze, a nie pies Was. 

I kiedy już podstawowe komendy macie opanowane, a także ustalone kto kim rządzi, wtedy możecie przypiąć smycz automatyczną.  Smycz automatyczna daje zdecydowanie więcej swobody psiakowi. Nie musicie też niszczyć swoich butów, biegnąc za psem po trawniku (szczególnie gdy słota i błoto), bo smycz zwykła jest zbyt krótka. Na rynku większość smyczy nylonowych, bawełnianych czy skórzanych (zwykłych) jest 1,5- 3 m. Smycz automatyczna waha się od w granicach 3m nawet do 10m (professional). I tu pojawia się pytanie - jaka automatyczna? Zdecydowanie - Flexi. To naprawdę wytrzymała smycz. Dopracowany mechanizm, wygodnie leży w ręce. Nie jest zbyt ciężka. Mam dwie - 5 m i 8 m. Obie mają około 8 lat. I nadal działają! Smycz automatyczną dobieramy do wagi psa. Należy jednak zwrócić uwagę na siłę naszego podopiecznego szczególnie, że niektóre rasy mimo niepozornej wagi i wzrostu są wyjątkowo silne, jak wspomniany wcześniej amstaff. 

No dobrze. A teraz taśma czy linka?  Zawsze taśma. Mimo, że linkowe bywają ciut lżejsze. Kierujcie się przede wszystkim bezpieczeństwem. Taśmę trudniej przegryźć (do tego nie dopuszczamy) lub przetrzeć. Sprężynująca, przegryziona lub przetarta smycz automatyczna może być bardzo niebezpieczna - dla psa i dla Was. Jeszcze jedno. Czy kiedykolwiek zaplątała się Wam na nogach linka? Oj, potrafi się taka wbić boleśnie. A jeszcze jak spotkają się dwa psy  i zaczynają wykonywać "taniec godowy" w celu obwąchania, to przekładanie smyczy - linki jest zdecydowanie bardziej narażone na splątanie. Wracając do nóg. Pal licho z naszym bólem, ale narażenie psa na gips zdecydowanie bardziej przemawia do świadomości. Konkluzja - wybierzcie Flexi taśmową. 

Czy to znaczy, że jak już używamy smyczy automatycznej, to zwykła odchodzi do lamusa? Absolutnie nie. Ta nadal jest nam potrzebna. Jak każdy automat może się zdarzyć, że coś się zatnie, zablokuje czy w inny sposób popsuje. Wtedy mamy "rezerwę" w postaci smyczy zwykłej. Mało tego, jeśli Wasz poranny spacer zahacza o osiedlowy sklepik w celu nabycia świeżych bułeczek i gazety, nigdy nie zostawiajcie psa luzem lub przypiętego do smyczy automatycznej. Ta może przez przypadek poluzować mechanizm blokujący, pies się czegoś wystraszy, pójdzie w długą i oby ulica była bardzo daleko, bo nieszczęście gotowe. Wychodzicie z psem na spacer i zabieracie portfel - zarzućcie też na biodra smycz zwykłą. Wiele to nie kosztuje, a może uchronić pupila. 

W domu mam dwie smycze automatyczne o różnych długościach i jedną nylonową. Drugą nylonową trzymam jako rezerwę w samochodzie, tak na wszelki wypadek, gdyby w drodze popsuła mi się automatyczna lub potrzebowałabym mieć lepszą kontrolę nad moim podopiecznym (np. w restauracji). Przeliczając koszty zakupu na lata jakie służą mi wszystkie smycze, to naprawdę niewielki wydatek. Swoją smycz treningową oddałam koleżance, ale wiem, że jeśli w moim domu pojawi się kolejny maluch, nie zawaham się wydać około 30 zł na  porządne 10 m nylonowej taśmy. 



http://www.balbinapisze.blogspot.com/search/label/Poradnik

piątek, 6 marca 2015

Felix Felicis, czyli moje płynne szczęście.


Cofnę się w czasie - do 19 stycznia. Tego dnia przeżywaliśmy "Blue Monday", czyli najbardziej depresyjny dzień roku.

Pewien brytyjski naukowiec stworzył wzór matematyczny, który kalkuluje i określa nam dzień, w którym wypadałoby mieć mega depresję. Niektórzy mają taki Blue Monday każdego dnia, a niektórzy mimo skomplikowanych wzorów są ponad to.

Nie będę ukrywać, że też dopada mnie depresja. Najczęściej uaktywnia się około 15. i 25. każdego miesiąca. Wtedy spłacam kredyty. Właściwie, to spłaca je mój życiowy partner, bo mnie, odkąd straciłam pracę etatową – nie stać. Dołek straszny. Podwójny. Nie zarabiam, jestem uzależniona finansowo, na szczęście od kochającej osoby. Oszczędności się jednak kończą, więc nasza wspólna depresja (moja i jego) pogłębia się. Różowo to nie jest. Muzyka, jakiej najczęściej wtedy słucham też nie poprawia nastroju, bo podświadomie wybieram smutną albo w ogóle niczego nie słucham.

I zauważyłam jedną zasadę. Im więcej myślę, że jest mi źle i smutno, tym bardziej jestem nieszczęśliwa.

Siedziałam w nocy przy komputerze, próbując ogarnąć panel administracyjny bloggera. Nigdy bloga nie pisałam, na kodach html się nie znam. Wszystko nowe, trzeba się nauczyć. Zmęczenie mnie ogarniało i mózg nie funkcjonował prawidłowo. I wkurzenie, i niemoc wielka, i znowu deprecha. Idąc spać pomyślałam sobie, że tak dalej być nie może. Postanowiłam zrobić eksperyment.

Obudziłam się dzisiaj. Za oknem mgła. Szaro i smutno. A ja powiedziałam sobie: „na przekór wszystkiemu dam radę i będę dzisiaj szczęśliwa”. Jak w filmie „Harry Potter”, wypiję eliksir i moje życie nabierze kolorów. Może nie wstałam całkowicie pełna energii, bo pora była wczesna, nawet bardzo. Zaparzyłam kawę, odpaliłam komputer i zasiadłam do usuwania spamów z poczty. Piłam tę kawę i wyobrażałam sobie, że oto piję Felix Felicis, zwane płynnym szczęściem. I, że to właśnie dzisiaj napiszę świetne teksty, że będę miała wenę twórczą i nikt nie będzie mi przeszkadzał, że ciepły eliksir popchnie mnie w kierunku, może całkowicie irracjonalnym, po to by osiągnąć sukces.

Prowadzę sklep internetowy. Nie napisałam ani jednego tekstu na temat mojej handlu czy e-commerce, choć miałam parę dni temu takie założenia. Mój wyimaginowany Felix Felicis popchnął mnie ku innym tematom. I poddałam się mu, bo mam nadzieję, że on wie co robi. Miałam też spokój i czas na pisanie.

I obiecałam sobie, że codziennie postaram się czarować rzeczywistość. Będę uśmiechnięta i zadowolona, bo mam ku temu powody. Mam wokół siebie kochające osoby i przyjaciół. Wiem, że wtedy osiągnę sukces, jeśli uwierzę w siebie i swoje szczęście. Jeśli cała energia, którą oddaję będzie pozytywna, to ta sama, a może zdwojona wróci do mnie. I nie będę słuchała smutnej muzyki, tylko takiej, która wywołuje uśmiech, jak drink energetyczny, który doda mi skrzydeł.

 



  

Miłość na czterech łapach

Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Chyba genetycznie jestem obciążona miłością do zwierzaków. Mój pierwszy pies - Mikuś był pluszakiem z wywieszonym językiem. Prowadziłam go na smyczy (sznureczku) po mieszkaniu, opiekowałam się nim i był pierwszym powiernikiem tajemnic dwuletniego dziecka.

Bardzo chciałam mieć prawdziwego psa. I nie przepuszczałam żadnej okazji, by do takowego się przytulić i smyrać go za uchem, nawet jeśli był groźny.

Pamiętam, jak mamę przyprawiłam o zawał serca w trakcie wakacji na wsi. Miałam wtedy 3-4 lata. Stałam przy Miśku i wciskałam mu na siłę słone paluszki. Misiek był psem "łańcuchowym", mieszańcem podhalana i tak groźnym, że nawet gospodarze podsuwali mu jedzenie patykiem, bo się go bali. Pies tolerował tylko ich wnuczka. On bezkarnie mógł podejść, dolać wody, podać michę z jedzeniem. I tu nagle przy tym "potworze" stanęło małe dziecko i karmi, i się przytula. Mogło skończyć się różnie, ale ja wierzyłam, że Misiek ma dobre serce i nie zrobi mi krzywdy. To ludzie byli wobec niego podli.


Potem w moim życiu pojawił się Kleks. Jamnik. Nie był mój, ale mojego sąsiada śp.Rafała. Kleks był ostają cierpliwości. A jednocześnie łobuzem. Znosił wszystkie nasze wspólne zabawy, w tym przebieranie w ubranka lalek. Dawał się nosić na poduszce jak król, ale na spacerach nie dał się złapać i czasem godzinę go ścigaliśmy. Niestety Rafał wraz z rodzicami wyjechał do Kanady zabierając Kleksa. Straciłam dwóch przyjaciół. Było bardzo smutno.



Aż wreszcie, po dwóch tygodniach płaczu, że nie wyobrażam sobie życia bez psa, moi rodzice (którzy kochają zwierzaki) zadecydowali, że bierzemy psa. Uznali, że jestem na tyle duża i odpowiedzialna, że sprostam zadaniu opieki nad nowym członkiem rodziny. I w tajemnicy pojechali do schroniska na Paluch. Podobno (mnie przy tym nie było, bo miała być to niespodzianka) wybrali już nawet jednego biedaka. Mama nadała mu już nawet imię - Heban, bo był czarnulek. Nie powiem Wam jak to się stało i co zadecydowało, że pies ze schroniska w naszym domu się nie pojawił. Wiem jedno, że więcej moja mama do schroniska pojechać nie chciała.  Poszukiwania psa trwały więc dalej. Tata pojechał do Związku Kynologicznego sprawdzić ogłoszenia. Na tablicy wisiała kartka z odręcznym rysunkiem jakiejś kudłatej kulki, co ma pierwszy miot w Polsce.  Uradzili, umówili się na spotkanie, kasę w dewizach przygotowali.

Przyjechali po mnie pod szkołę (a chodziłam już do liceum). Trochę się zdziwiłam tą niespodziewaną delegacją. A oni mi na to w te słowa "Wsiadaj. Jedziemy po psa". Cała drogę w samochodzie płakałam ze szczęścia. Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Wysiedliśmy na Marszałkowskiej. Mama powiedziała do mnie "Córeczko, wiem, jak bardzo pragniesz psa, ale jeśli Ci się nie spodoba, kupimy, albo weźmiemy innego, dobrze?". Wchodziliśmy po schodach w tej starej kamienicy. I nagle wyszła ONA. Matka szczeniąt. Cóż, zostałam w tyle, ponieważ moi rodzice POGNALI do suni i szczeniąt, nie oglądając się na mnie. Mówiłam, jestem chyba genetycznie obciążona.

I tak oto w naszym życiu pojawił się pierwszy bearded collie, płowo-biały AGAT Typ-na Top. Mój ukochany i wymarzony Szaguś. Był rok 1990. Życie się toczyło, ja wyszłam za mąż. Szagulek został z rodzicami. Teraz wiem, że mimo moich marzeń, ten pies był mi tylko przyjacielem, kumplem. Jego prawdziwą i największą miłością była moja mama.


Odeszłam z domu, ale nie wyobrażałam sobie życia bez psa. Mimo częstych wizyt u rodziców, brakowało mi codziennych spacerów, zabaw, głaskania, obowiązków.  No i pojawiła się amstaffka. Honda.


Czy zauważyliście taką prawidłowość, że dobieramy znajomych i przyjaciół także, a może przede wszystkim według naszych zainteresowań? Psiarze, kociarze trzymają się razem. To tak jak rodziny z dziećmi. Są wtedy wspólne tematy i wspólne ograniczenia (np. wracamy już z imprezy, bo trzeba wyjść z psem).

Honda była cudowną sunią, choć miała nielichy charakterek. Jej wielką miłością i jednocześnie upierdliwym rywalem był nasz królik rasy baran. Króliczek miał być miniaturą, a spasło się to i urosło i wredne było strasznie. Nazwaliśmy go Gebels. Faszystą był pierwszej klasy. Terroryzował cały dom.


A potem wszystko wywróciło się do góry nogami. Szaguś odszedł, odeszła Honda i Gebels. Nastąpiła pustka. Życie jednak nie lubi próżności. I w moim świecie pojawił się znów mały, kudłaty, brązowo-biały bearded collie - CONAN CLOPS Marinus. Mój Dżaguś, mój "synuś".
4 kwietnia skończy już 13 lat. Jest staruszkiem. Ja piszę, on śpi obok mnie. Spokojnie, po cichu chrapie. Moja miłość na czterech łapach.